Ból. Ostry, piekący, przenikający moje ciało ból. Rozchodził się falami, paraliżując każdą komórkę, która odważyła się drgnąć. Poległam.
W uszach, słyszałam przepływającą krew, przez szum której, przebijał sie odgłos bijącego z nadnaturalną prędkością serca. Wszystkie moje mięśnie, po kilkusekundowym napięciu, rozluźniły się, co dosyć mocno odczułam. Podobnie głośno, dawała o sobie znać skręcona niedawno kostka, teraz, wygięta w dziwnej pozycji.
Czułam wszystko, każde źdźbło uginającej się pod moim ciężarem trawy, świeży zapach niesiony przez drzewa, promienie słońca, ogrzewające moją skórę, mrówki, które bezwstydnie urządziły sobie wycieczkę po mojej stopie. Ale nie potrafiłam się ruszyć. Starałam się zmusić moje, zaciśnięte kurczowo pięści, do otworzenia się, lecz wysiłek ów, skończył się zabraniem mi, kolejnych zapasów energii.
Leżałam, pogrążając się w rozrywającym moje ciało bólu, który sama sobie zafundowałam, pozwalając, aby tchórzostwo, przejęło stery mojego myślenia. Przed, przysłoniętymi oczami, przelatywały mi obrazy, pokazujące początek mojego końca. Znowu mogłam ujrzeć twarz, spanikowanego Shinody, który wpadł do salonu i wyrywając mnie z pościeli, krzyczał, że Chester zaraz wejdzie do domu. Chwile później, nie zastanawiając się nad niczym, wybiegłam przez drzwi prowadzące do ogrodu, który otoczony był dwumetrowym płotem. Drewniana tafla wyrosła przede mną, zdecydowanie zbyt szybko. Ogarnięta strachem, przed bratem, którego bałam się tak tylko kilka razy w życiu, podskoczyłam w górę, wystawiając zdrową rękę. Moje uszy, ponownie, wypełnił trzask. Chora stopa, przekręciła się na bok, a ja sama, straciłam równowagę, spadając na ziemię. Głuchy łoskot wypełnił moje uszy. Zacisnęłam powieki, spod których, wydostała sie, parząca moją skórę łza, chwile później, ginąca w rozrzuconych dookoła mojej głowy, włosach. Charczenie, które pierwotnie byłoby odgłosem bezsilnego płaczu, wydostało się z mojego suchego gardła. Powoli, odzyskiwałam czucie w kończynach. Całe moje ciało, budziło sie do życia, sprawiając, że ból powoli osiągał swe apogeum.
Kolejny nieartykułowany dźwięk wydobył się z mojej krtani, gdy poczułam silne, męskie ręce, oplatające się wokół moich ramion. Nie mogłam złapać oddechu, przez siłę uścisku, która powoli, odbierała mi kontakt z rzeczywistością. Nieznacznie uchyliłam powieki. Oczy przekazały mi obraz, zamazanej plamy, w kolorze ludzkiego ciała, które teraz poderwało mnie z ziemi. Jedno z ramion, do tej pory oplatających moje górne partie ciała, przeniosło się pod moje ugięte kolana. I zaczęła sie podróż. Wyczuwałam każdy chwiejny krok, przez który moja bezwładnie wisząca głowa, kołysała się na wszystkie strony, nadwyrężając kark. Ponownie zamknęłam oczy, które zaczęły sprzeciwiać się, otrzymywanym z zewnątrz barwom.
-Jeszcze chwilkę, Ally, spokojnie.- głęboki, męski głos, należący do znanej mi od zawsze osoby, rozległ się tuż obok mojego ucha.-Zaraz cię położę, teraz się nie przejmuj, potem sobie pogadamy.- te słowa, nie pasowały mi do jego poprzedniej wypowiedzi, ani tonu, jakim to wszystko ogłaszał. Był spokojny, nad wyraz troskliwy, a jednocześnie już zaczynał mi grozić. Wszystko to, w mojej obolałej głowie, ułożyło się dopiero po dłuższej chwili, w obraz szalejących w moim bracie, uczuć. Martwił się. Nie wiedział, czy nic mi się nie stało, czy nic sobie poważnego nie zrobiłam, a jednocześnie, upewniając samego siebie, że wszystko zaraz wróci do normy, zaczynał mi obiecywać, porządne kłopoty.
Spróbowałam wykrzywić wargi, w ironicznym uśmiechu, który niestety, okazał się dziwnym grymasem, chwile później zastąpionym przez kolejny bolesny wyraz twarzy. Otóż własnie zostałam ułożona na kanapie w salonie, na której rano, zakopana w pieleszach, wypoczywałam. Delikatna pościel, otoczyła moje ciało, które próbowało zatopić się w miękkim materacu. Westchnęłam czując, powoli oddalający sie ból.
-Alyssa, otwórz oczy.-tym razem, głos który usłyszałam, nie należał do mojego brata, a do współlokatora, który poinformował mnie, o jego powrocie.
-Spierdalaj Shinoda.- warknęłam cicho, uparcie zaciskając powieki.
-Uspokój się i otwórz te cholerne oczy!-Chester, dołączył się do tej krótkiej dyskusji, pokazując nam możliwości swojego gardła.
-Nie drzyj się, to je otworzę.- powoli poniosłam przykrywającą gałki oczne skórę, zakończoną rzęsami. Tym razem, zaczęłam dostrzegać szczegóły, których z każdą sekundą, przybywało.
-Ok, dobra.- westchnął i usiadł na fotelu, postawionym obok kanapy.- Powiedz mi, co ci strzeliło do głowy?
-Eee...żadnego, jak się czujesz, wszystko dobrze, nie zrobiłaś sobie czegoś?- uniosłam lewą brew, nie zważając na cenę, którą musiałam zapłacić, za wykonanie tego gestu.
-Dobrze się czujesz? Nic ci nie jest?
-W sumie...
-To miło, że jednak nic ci się nie stało. Odpowiedz na pierwsze pytanie.- niewiele razy w całym swoim życiu, mogłam być świadkiem, takiego zachowania u mojego brata. Przeważnie przejmował się tym, czy wszystko jest w porządku, dawał mi czas na odpoczynek, a dopiero wtedy zaczynał zadawać pytania, które nie przypominały bombardowania, sprzed kilkunastu sekund.
-Nic mi nie strzeliło, po prostu zakochałam się w parkourze.- syknęłam, odgrywając się na łysym mężczyźnie, badającym spojrzeniem, każdy centymetr mojej twarzy.-Wiesz, te ruchy, wolność i kontakt z naturą.
-Nie drażnij mnie.
-Nie drażnię, mówię prawdę. Przyjechałeś po prostu w momencie, w którym zaczynałam moje ćwiczenia.
-W piżamie, na boso i ze skręconą kostką i nadgarstkiem?- teraz to on przywołał na twarz, sarkastyczną maskę.
-Piżama jest tak przyjemnie delikatna, lubię wolność stóp, a lekarz nic nie mówił o tym, że nie mogę uprawiać sportów, więc ja nie widzę problemu.
-Jak zawsze.- potarł rękami skronie, dając mi do zrozumienia, iż jego równowaga została zachwiana. Widziałam, że zaczyna się trząść, a jego przyspieszony oddech dotarł do moich uszu. Mimika jego twarzy, uświadomiła mnie o wojnie, jaką prowadził ze sobą. Z jednej strony, chciał się na mnie wydrzeć, a z drugiej, próbował opanować zszargane nerwy.
-Chester, możemy chwile porozmawiać?- odezwał się Mike, siedzący na drugim fotelem, położonym poza zasięgiem mojego wzroku.
-Nie teraz.
-Ale ja chcę ci coś powiedzieć.-w tonie jego głosu, dało się wyczuć determinacje, z jaką ciskał słowa, przez zaciśnięte kurczowo szczęki.
-Idź, przecież ci drugi raz nie ucieknę.-mruknęłam, nieudolnie nakrywając się kołdrą, która przykryła tylko połowę, mojego powyginanego ciała.
-Nie udało ci się nawet za pierwszym.-mruknął, lecz posłusznie wstał, ruszając w stronę wyjścia. Chwile później kroki Shinody, idącego za moim bratem, umilkły. Prawdopodobnie weszli oni do kuchni, w której postanowili zamknąć drzwi.
-Wreszcie sie czegoś nauczyliście.-wyszeptałam, zamykając oczy. Ułożyłam wygodniej głowę, starając się zrelaksować. Wciągnęłam w nozdrza, zapach kwiatowego płynu do płukania, którym przesiąknięta była, oplatająca mnie pościel. Jej delikatna faktura, pieściła moją skórę, wołającą wręcz, o tego typu doznania. Czułam się, jakbym po wielkiej imprezie, została włożona do wanny pełnej wody, wyciągającej alkohol z moich żył. Zmęczenie, powoli zaczynało ogarniać mój umysł. Nagle, niewygodnie ułożona i pulsująca z bólu kostka, przestała mi przeszkadzać. Starając się jeszcze bardziej zagłębić w kanapę, westchnęłam ponownie, zdając sobie sprawę, z przejmującego kontrolę snu. Przed oczami, zaczęły przelatywać mi błahe wspomnienia, zabierające mnie coraz dalej. Poddałam się temu, usypiając.
Kichnięcie. Głośne przekleństwo i kolejne kichnięcie.
Nabrałam powietrza w płuca, czując uginający się pode mną materac.Kołdra, oplatająca moje ciało, przesunęła się delikatnie, a ja poczułam, iż nie jest to okrycie, pod którym zasypiałam. Materiał nie pachniał kwiatami, lecz psią sierścią zmieszaną z nutą słodkich perfum. Rozpoznałam ten zapach, pod wpływem którego, otworzyłam oczy. Wiśniowy kolor ścian utwierdził mnie w przekonaniu, iż jestem u siebie w pokoju. Ogarnęłam go wzrokiem, podnosząc, stanowczo protestującą głowę. Syknęłam, czując zdrętwiały kark, którego kręgi strzeliły.
-Nie wiem ile raz będę musiał to jeszcze powtarzać, ale uspokój się.-Chester przywołał na swą twarz, wymuszony uśmiech i oparł się łokciami o kolana, przybliżając się do mnie.
-Dlaczego się uśmiechasz?- zapytałam, nie zastanawiając się nad tym, dlaczego to robię.
-Bo chcę być miły.
-Nie powinieneś, o ile pamiętam, to wcześniej nie byłeś tak zadowolony.- odsunęłam się od niego, trafiając plecami na ciepłą kulkę, którą okazała się, zwinięta w kłębek Lana. Popatrzyłam na psa, po czym skierowałam wzrok ponownie, na oblicze zdziwionego Chestera.
-Miałem się pytać o to wcześniej, ale powiedz mi; co tu robi ten kundel?
-To nie jest kundel.
-Dla mnie jest.
-Bo najwidoczniej nawet w soczewkach, jesteś na tyle ślepy, by nie odróżnić mieszańca od rasowego psa.- burknęłam, zatapiając palce w miękkiej, białej sierści. Ogon uderzył kilka razy w materac, a powieki, przestały okrywać niebieskie oczy psa.
-Nie obchodzi mnie, czy jest rasowy. Ma zniknąć.
-Chyba ci sie od tego wiejskiego powietrza w głowie pojebało.-utkwiłam w nim wściekłe spojrzenie, chwile później, otrzymując takie samo.
-Nic mi się nie pojebało, ale mam nadzieję, że tobie się poukłada. A zresztą, nieważne. Jestem uczulony, więc albo ogolisz tego psa na łyso, albo pobawię się w czarodzieja, i jedyne co po nim zostanie, to wspomnienia.
-Spróbuj, a przekonasz się, do czego jeszcze jestem zdolna.- poczułam, jak włosy na mojej głowie delikatnie unoszą się u nasady, a ręce i nogi, pokrywa gęsia skórka. Wzięłam głęboki wdech, starając się opanować, szalejące we mnie emocje.
-Znam cię.
-Uwierz, nie do końca.-szybko podniósł się na nogi, sprawiając, że krzesło, na którym do tej pory spoczywał, wylądowało na podłodze.-Chyba lepiej będzie jak wyjdę. Nie musisz mi niczego opowiadać, Mike zrobił to za ciebie.
-Zawołaj go do mnie.-szepnęłam, wpatrując się we własną rękę, aktualnie zaciskającą się na pościeli. Od ścianek mojego umysłu odbijało się wiele pytań, na które musiałam poznać odpowiedzi.
-Dobrze.- wyszedł. Zamknął cicho drzwi, zostawiając mnie w stanie, którego nie potrafiłam nazwać. Cała się trzęsłam, kropelki potu, w zastraszającym tempie zaczynały pojawiać się na moim czole, a zęby, obijały sie o siebie, z ostrymi szczęknięciami. Chciałam wstać, lecz nie potrafiłam zmusić nóg, do ruszenia się. Po raz kolejny ogarnęła mnie niemoc, która zwiększyła się w momencie, w którym brodata, dosyć wysoka postać, weszła do mojego pokoju.
-O czym chciałaś ze mną gadać?- brązowooki usiadł na skraju mojego łóżka, wgniatając materac. Nawet nie spojrzał na leżące na podłodze krzesło, pozostawione tam przez mojego poprzedniego gościa.
-O tym, co powiedziałeś Chesterowi.-wypowiadając te słowa, wydałam wyrok.
-Nic takiego. Przerobiłem kilka faktów, z twojego życia.-wzruszył ramionami, wpędzając mnie w niczym nie uzasadnioną panikę.
-Co mu powiedziałeś!?
-Że...że zostałaś napadnięta. Że szłaś do tego klubu, żeby zrezygnować z kolejnych walk, ale twojemu szefowi niezbyt się to spodobało i ochrona dostała rozkaz, odpowiedniego zajęcia się tobą.-przerwał, patrząc na moją twarz, na której prawdopodobnie malowało się przerażenie, niedowierzanie i strach. Bo tak właśnie się teraz czułam, pomimo władającej mną wcześniej paniki. Uczucia sprawujące nade mną kontrolę, zmieniały się z prędkością karabinu maszynowego. Czułam, że zaraz zemdleję, lecz on, najwidoczniej nie zwracając już na mnie uwagi, postanowił kontynuować.-Powiedziałem mu też, że poszedłem tam za tobą, że sam nie wiem jak, ale udało nam się wydostać i później zawiozłem cię taksówką do szpitala. Telefony nam ukradli, i dlatego nie mógł się do nas dodzwonić...
-Shinoda, czy ty naprawdę myślisz, że on w to uwierzył?-przerwałam mu, zadając pytanie nadzwyczajnie spokojnym głosem.- Przecież nawet pięcioletnie dziecko nie uwierzyłoby w takie bajeczki, a tobie sie wydaje, że zrobił to trzydziestotrzyletni mężczyzna? Może...
-A niby co miałem mu powiedzieć!?-tym razem to on mi przerwał, nie próbując nawet pohamować emocji, które postanowiły zmusić jego struny głosowe do większej pracy.
-Nie musiałeś nic mówić! Przecież nic by się nie stało, gdyby dowiedział się prawdy, która i tak kiedyś do niego dotrze. Przecież chłopaki wiedzą co się stało! Na pewno zapytają go o sytuację w domu!
-Zadzwonię do nich! Powiem im, żeby nic Chesterowi nie mówili, żeby się nie wtrącali i tym razem, zostawili tą sprawę w spokoju.
-To nie zadziała.- zacisnęłam wargi, opadając na poduszki.
-Uda się, zobaczysz.-nachylił się w moją stronę, próbując spojrzeć mi w oczy, które uciekając od jego spojrzenia, zawiesiły się na przeciwległej ścianie.-Zrobiłem to głównie dla siebie, więc uwierz mi, że dopilnuję, aby wszystko się ułożyło.- wygłosił formalnym tonem podnosząc się z łóżka. Po chwili, idealną ciszę przerwały tłumione przez dywan kroki i trzaśnięcie drzwi.
-Dziękuję.-szepnęłam, oplatając ramionami poduszkę. W głowie miałam mętlik, który starałam się opanować, przez następne kilka godzin.
___________________________________________________________
Przepraszam! Po prawie dwóch miesiącach przerwy, nie udało mi się napisać niczego lepszego. Gównem tego nie nazwę, bo zbyt dużym byłoby to eufemizmem. Po prostu porażka. Najgorszy ze wszystkich rozdział, nie wprowadzający niczego do fabuły, chaotyczny, nieogarnięty, z chujowymi opisami. Idę się zabić. A was naprawdę przepraszam za jakość weny, która mnie nawiedziła. Mam nadzieję, że więcej tego nie zrobi, jeżeli ma mi przynosić coś takiego. Ok.
Jeżeli przeczytaliście wszystko, to jestem pod wrażeniem, że daliście radę. Serio. Więc może dacie też rade wysmarować komentarz. Nie obrażę się, jak mnie zjedziecie. Sama mam ochotę się za to uderzyć. Masakra.
Obiecałam jednak, że dodam jak napiszę, więc jest.
Przepraszam za przerwę, za to "coś" i za błędy jakie wystąpiły, ale niestety...korekta własna. Wybaczcie mi chociaż to, proszę.