niedziela, 28 kwietnia 2013

The end...

Przepraszam. Zaczynam od tego słowa, ponieważ należy się wam ono. 
Jak zawsze zawiodłam, spieprzyłam i zawaliłam. Nie potrafię niczego wymyślić, wena do tego opowiadania całkowicie i prawdopodobnie nieodwołalnie mnie opuściła. Po prostu nie potrafię już nic wymyślić. 
Historia Alyssy jest w mojej głowie, ale nie potrafię jej z niej wyciągnąć. Wiem co byłoby dalej i jaki byłby koniec tego wszystkiego, ale po prostu nie dam rady już tego opisać. Mogę wam jedynie powiedzieć, że byłby happy end ale nie do końca ten podręcznikowy. Mam troszeczkę inne pojęcie szczęśliwego zakończenia.  
Alyssa byłaby z naszym kochanym Shinodą, ale to już chyba wiedziałyście od początku. Ich związek nie byłby kolorowy, a na oświadczyny mój kochany rudzielec zareagowałby całkowicie po swojemu, mówiąc Mike'owi że go pojebało. Później w końcu by się zgodziła, ale do ślubu i tak nigdy by nie doszło, ze względu na ciągłe kłótnie i rozstania głównej pary, która pomimo tego wszystkiego, wydała nowe istnienie na ten świat. Dziecko dorastałoby w wesołej rodzince, ale miałoby wszystkiego czego mu potrzeba, pod dostatkiem. I nie mówię tu o pieniądzach, oczywiście. 
Ten blog był tak naprawdę kolejnym śmieciem dziecka, które próbowało brać się za pisanie, ale dzięki niemu poznałam kilka świetnych osób, którym dziękuję za to, iż znosiły moje wypociny i nawet miały jeszcze siły na komentowanie ich. Może w przyszłości będziecie miały okazję wyprodukować jakąś konstruktywną krytykę, lub zwykły hejt pod adresem mojego opowiadania, gdyż dostałam weny na coś innego. Nie zamierzam tego jak na razie publikować, ponieważ nie chcę po raz kolejny popełniać błędu tworzenia bloga, bez posiadania przynajmniej kilku rozdziałów. Sama jestem zła na siebie, że tak zrobiłam, ale czasu już nie cofnę. Więc po prostu Was przeproszę po raz kolejny i podziękuję za  wytrwałość. Uwielbiam Was!