piątek, 21 grudnia 2012

INFORMACJA!


Otóż zarządzam przerwę. Nie potrafię nic napisać, nie mam weny i ogólnie wcale mi to nie idzie, więc postanowiłam, że przynajmniej was o tym poinformuję. Oczywiście nie oznacza to, że nie będę próbowała czegoś napisać, może się okazać, że ta przerwa potrwa tylko kilka dni, sama dokładnie nie wiem. Mam nadzieję, że uda mi się w końcu wysmarować ten piąty rozdział, ale jakoś na razie się nie zapowiada, żebym miała stworzyć coś co nosiłoby taki tytuł. Zawsze jednak może się to odwrócić. ;)
Nie będzie też "Świątecznego rozdziału" który miałam w planach i którego mam połowę. Nie wiem jak go skończyć. Mam pomysł, ale nie potrafię napisać, a nie chcę robić nic na siłę.
Mimo wszystko, życzę wam wesołych świąt, fajnych prezentów i miło spędzonego czasu. Mam nadzieję, że jakoś się to wszystko poukłada ;)

czwartek, 15 listopada 2012

Rozdział 4

Pisk. Denerwujący, przerywany dźwięk odbijał się echem w mojej głowie, z chwili na chwile, coraz dalej, odciągając mnie od krainy snów. Mój mózg, który w tej chwili cierpiał, powoli zaczynał się budzić, powołując moje ciało do życia. Wszystko mnie bolało, ale w tej chwili, nie potrafiłam odróżnić co dokładnie, bo wkurwiająca muzyczka, którą ustawiłam dla połączeń przychodzących, nie dawała mi spokoju.
Ostrożnie uchyliłam powieki, wzrokiem szukając drącego się urządzenia, które jak się po chwili okazało, spoczywało w kieszeni moich spodni, leżących na szafce nocnej. Czarny materiał, spoczywał na przekrzywionej lampce. Zdrową ręką sięgnęłam po telefon, z bólem oczu, patrząc na ekran, na którym wyświetlało się zdjęcie, mojego brata z bitą śmietaną na twarzy. 
-Nie braciszku, nie zamierzam odbierać.- powiedziałam uciszając urządzenie, które wylądowało na podłodze. Z ulgą, która za moment miała wyparować, położyłam się na puszystych poduchach, powoli przewracając się na drugi bok. Niestety nie była to mądra decyzja, ponieważ już po chwili moje biedne oczy, mogły przekazać mi obraz, rozczochranego, śpiącego i przede wszystkim nagiego Shinody. 
-Kurwa Bennington, w co ty się wpakowałaś?- zapytałam sama siebie, automatycznie trzeźwiejąc. Resztki alkoholu, które do tej pory swobodnie krążyły po moim krwioobiegu, właśnie z niego wyparowały, pomagając rzeczywistości, uderzyć mnie ze zdwojoną siłą. Wzięłam głęboki wdech i zostawiając darcie się na siebie samą, na później, zaczęłam wybudzać rozłożonego królewicza, metodą, która do delikatnych nie należała. Otóż wyżej wspomniany, dostał kilka razy po głowie, co skutecznie go ocuciło. 
-Co jest...- mruknął, przecierając twarz ręką. 
-Rozejrzyj się, to będziesz wiedział, co.- burknęłam, szczelniej zakrywając się kołdrą. Nie zamierzałam mu ponownie dawać tej przyjemności patrzenia na mnie, gdy jestem naga. W sumie, to ten baran, nigdy nie powinien był mnie tak widzieć.
-Eee...- prawdopodobnie w tej chwili, tylko na to było stać, jego mierny zapas szarych komórek, o których posiadanie, tak na prawdę, nigdy go nie podejrzewałam.
-Jezu, jaki debil.-nie jestem wierząca, ale w tej chwili, tylko te słowa przychodziły mi do głowy-Czy ty na prawdę nic nie widzisz? Wszędzie są nasze ciuchy, mój pokój wygląda jakby tornado postanowiło urządzić sobie tu dyskotekę, a my jesteśmy nadzy. Wniosek?
-Chester nas zajebie.- opadł na poduszki, z miną, która wyrażała prawdziwe załamanie.
-Uwierz mi, nie zamierzam opowiadać mojemu porytemu braciszkowi o tym, jak słaby jesteś w łóżku.-doskonale wiedziałam, jak zapewnić sobie chwilę rozrywki.
-Słucham?
-No proszę cię, tylko mi nie mów, że pijaństwo pozbawiło cię słuchu.- sarknęłam, patrząc na jego wściekłą minę, dzięki której, mój poranek się polepszał. 
-O ile dobrze pamiętam, to dzięki tym moim "uszkodzonym" uszom, mogłem słyszeć w nocy twoje...krzyki.- uśmiechnął się wrednie, starając się mnie zagiąć. 
-Udawałam i to najwidoczniej skutecznie, skoro się nie zorientowałeś.
-Byłem pijany.
-A to ma być wytłumaczenie dla tego, że nie podołałeś, czy dla czego?-tym zdaniem wygrałam. Słodkie uczucie zwycięstwa, zaczęło przejmować nade mną kontrolę, gdy wściekły Shinoda, zaczął wędrować po pokoju, wkładając na siebie, poszczególne części garderoby. Skompletowanie wszystkiego, zajęło mu trochę czasu, ale w końcu opuścił mój pokój, zostawiając mnie samą.
Długo jednak nie poleżałam w łóżku, ponieważ chwilę po tym jak, chory na pustogłowie, opuścił mój pokój, z łazienki, zaczęła wydobywać się dziwna melodia, którą już po kilku sekundach, chciałam uciszyć. Wydostałam się więc z ciepłej i miękkiej pościeli i utykając, przez gips na kostce, zaczęłam przemieszczać się do, wyłożonego kafelkami pomieszczenia. 
Dosłownie na środku podłogi, leżała czarna komórka, która w tej chwili była moim celem, do zniszczenia. Z trudem, schyliłam się i podniosłam ten cud techniki, poprzez który, mój brat próbował się skontaktować, ze swoim przyjacielem. Niestety, po raz kolejny mu to uniemożliwiłam, wciskając czerwoną słuchawkę i kładąc urządzenie obok zlewu, ruszyłam w kierunku wanny, do której weszłam, z zamiarem zażycia kąpieli.
Napuściłam do środka ciepłej wody, która po zmieszaniu z waniliowym płynem, stworzyła idealnie pachnące schronienie. Pozwoliłam cieczy otulić moje ciało rozkoszując się jej ciepłem. Było idealnie. Każda kropla, wypełniająca tą przestrzeń, przylegała do mojej skóry, łaknącej spokojnych, delikatnych fal, które niczym masaż, rozluźniały wszystkie mięśnie. Łaskotały i odprężały, pozwalając myślom, na swobodne błądzenie, po ścieżkach umysłu. A te zdawały się z tego korzystać, skutecznie omijając dróżki, przeznaczone dla, problematycznych tematów dotyczących chociażby, mojego brata, czy też poprzedniej nocy. Omijały wszystkie niezręczne tematy, a ja odzyskałam nad nimi kontrolę, dopiero po opuszczeniu łazienki, w której spędziłam całkiem sporo czasu.
Chwilę po opuszczeniu wypełnionego parą pomieszczenia, byłam już ubrana. Włożyłam na siebie przypadkowe ciuchy, zupełnie nie zwracając na nie uwagi, ponieważ i tak nie zamierzałam nigdzie wychodzić, a poza tym ciepło jakie gwarantowała woda, już mnie nie dosięgało, więc z chwili na chwilę, trzęsłam się coraz bardziej. W tym momencie ponownie spoczywałam w łóżku, przykryta po sam nos kołdrą, którą byłam w stanie błogosławić, za jej właściwości. Na kolanach trzymałam uruchamiającego się z głośnym buczeniem laptopa, dodatkowo ogrzewającego moje nogi.
-Oj, chyba za niedługo trzeba cię będzie wymienić.-mruknęłam, przejeżdżając ręką, po zakurzonej i brudnej klawiaturze. Od kilku dni, nie uruchamiałam tego czarnego potwora, więc nie dziwiło mnie to, w jakim stanie był.-Dobra...hasło...i teraz tylko czekać...NO RUSZ SIĘ...dobra, działasz... Kurwa, dlaczego ja gadam sama do siebie?- prawdopodobnie w tej chwili, nikt nie powinien był słyszeć mojego monologu, wygłaszanego do mnie samej i komputera, gdyż uznałby mnie, za osobę psychiczną. Chwilę po tym stwierdzeniu, byłabym już w drodze do najbliższego ośrodka dla czubków, więc ciesząc się z własnego charakteru, dziękowałam za to, iż nikt mnie nie lubił.
Po pewnym czasie nagrzana machina się uruchomiła, udostępniając mi drogę do seriali odmóżdżających, mających być moim zajęciem, na cały dzień. Układając się wygodniej przybrałam pozycję, w której przez następne kilka godzin, oglądałam odcinki masowo produkowanego gówna, pełnego markowych ciuchów, nieszczęśliwej miłości i fałszywej przyjaźni, kupowanej za pieniądze. Oglądanie zapłakanej laski,  pocieszanej przez drugą, przez którą płakała, przerwało mi otworzenie się drzwi, przez które wszedł do mojego pokoju, średniego wzrostu, brodaty mężczyzna, na głowie którego widniało gniazdo kręconych włosów. Był to jedyny członek zespołu mojego brata, którego potrafiłam znosić dłużej niż pięć minut. On sam, nie wiadomo dlaczego, określał mnie mianem swojej przyjaciółki.
-Jak rozumiem, matka darowała sobie, wychowywanie takiego idioty, przez co ty, nie potrafisz nawet zastukać w drzwi, gdy do kogoś wchodzisz?- zapytałam, zatrzymując odcinek w połowie, i zamykając komputer, który wylądował na podłodze.
-Nie, po prostu tym razem, postanowiłem to sobie odpuścić.- usiadł na brzegu materaca, nie przejmując się jakimikolwiek manierami.
-To ja sobie tym razem odpuszczę, grzeczne wypraszanie cię stąd i powiem po prostu, żebyś wypierdalał-wykrzywiłam wargi, szczerze się uśmiechając.
-Ty od zawsze byłaś taka miła, czy może stałaś się taka dopiero po  tym, jak zamieszkałaś w tym domu?
-A ty kretynem jesteś od dziecka, czy uczyli cie tego w szkole?-ułożyłam się wygodniej, specjalnie kopiąc go zdrową nogą.
-I pomyśleć, że chciałem z tobą normalnie porozmawiać...-mruknął pod nosem, kręcąc głową.
-Ja potrafię normalnie rozmawiać i jak tak na ciebie czasami patrzę, to mam ochotę powiedzieć coś miłego, ale wtedy mój mózg przypomina mi, jaki pustostan panuje u ciebie w głowie i chęć bycia dobrą automatycznie wyparowuje.
-Kurwa, dlaczego to zawsze mnie wysyłają, na rozmowy z tobą?-zapytał, wpatrując się w podłogę.-A no tak! Bo ja, jako jedyny się z tobą przyjaźnie, sprzeczam, a nie kłócę.
-Wysyłają? To jest tu ktoś jeszcze?-w tym momencie, całkowicie skupiłam uwagę, na pierwszej części, wypowiedzi Delsona.
-Tak, chłopaki są na dole. Chester dobijał się do wszystkich, pytając o to, czy żyjecie, więc przyjechaliśmy sprawdzić, czy Shinoda nie kisi się już przypadkiem w beczkach.
-Nie mamy beczek.- burknęłam, odsuwając kołdrę z twarzy i ramion-Co mu powiedzieliście?
-Nic. W tej chwili, zastanawiamy się, czy nie zadzwonić do niego i nie opowiedzieć mu ostatniej nocy, wyjętej z życia twojego i Mike'a
-Wiecie?-zapytałam, automatycznie się prostując.
-Tak, wiemy.-popatrzył na mnie, unosząc lewą brew-Ale przecież dla ciebie, takie akcje to norma, ty...
-Zamknij się.- warknęłam, czując, jak paniczny strach wewnątrz mnie zaczął się zmieniać. Wściekłość wręcz rozsadzała mnie od środka, zacisnęłam oczy i wczepiłam ręce w pościel, doskonale zdając sobie sprawę, z nadmiernego bicia mojego serca, które prawdopodobnie, chciało wydrzeć się z mojej klatki piersiowej.-Wyjdź- ledwo byłam w stanie panować nad swoim głosem, który był jednak mniejszym problemem, niż ręce, chcące zacisnąć się na szyi Brada.
-Ale o co ci chodzi?-jego zdezorientowany ton, zmusił mnie do otworzenia oczu i popatrzenia na jego twarz.
-O co mi chodzi? O to, że nikt, nawet osoba z którą się wiecznie przekomarzam, nie ma prawa, do nazywania mnie dziwką.-mówiąc to, coraz bardziej nachylałam się w stronę brodatego, który już otwierał usta, by się obronić-Może i nie powiedziałeś tego wprost, ale to nie oznacza, że nie zrozumiałam aluzji.
-Tu kurwa, nie było żadnej aluzji! Niby gdzie ty się tam doszukałaś, dziwki? Wytknąłem ci tylko, twój zjebany charakter, dzięki któremu, Shinoda znowu się napił!
-Proszę cię, oboje wiemy, że chodziło ci też o to, że przespałam się z tym idiotą, który przeze mnie "znowu się napił"- palcami pokazałam, iż ostatnie słowa mojej wypowiedzi, wzięłam w cudzysłów.
-O tym, to nam nie powiedział.-siedzący przede mną facet miał, szeroko otwarte oczy, które co chwila przysłaniał na kilka sekund powiekami, oddychał głęboko i zdecydowanie głośno, a na dodatek, zaczynał się trząść, co prawdopodobnie nie było dobrym objawem. U mnie też takowe nie występowały, gdyż uprzednio kierowana w stronę Delsona wściekłość, teraz, zwróciła się przeciwko mnie. Z każdą chwilą, miałam coraz większą ochotę wydrzeć się na samą siebie, za wypaplanie czegoś, co miało pozostać w ukryciu. Nie potrzeba mi było tego, żeby cały zespół, włącznie z moim chorym na głowę braciszkiem wiedział, iż poszłam do łóżka z kolesiem, którego szczerze, wręcz nie trawię.
-Dobra. To załóżmy, że ja też ci tego, nie powiedziałam, ok? Ty nic nie słyszałeś, ty nic nie wiesz, ty o niczym nikomu nie powiesz.-starałam się uspokoić własne nerwy, licząc na wyrażenie zgody, ze strony człowieka, od którego, w tej chwili, zależało to, czy będę dalej wiodła "spokojne życie", czy będę musiała się pakować, zmieniać imię i nazwisko i wypierdalać na Alaskę. Na szczęście, które nie wiem skąd do mnie przypełzło, po dłuższej chwili zastanawiania się, Brad skinął głową, sprawiając, iż poczułam się, jakby coś gigantycznego ze mnie spadło.
-Tylko pamiętaj, jeszcze jeden taki wyskok, jeszcze raz namówisz Shinodę do picia, a przysięgam, że Chester się o wszystkim dowie. A wtedy nie będzie kolorowo.-sztuka szantażu, której uczył się ode mnie, zadziałała. Gdy tylko skończył mówić, zaczęłam energicznie kiwać głową, co zamiast pokazać mu, że będę się starała, jedynie go rozbawiło. W jednej sekundzie, z poważnego człowieka, stał się, rżącym niczym koń idiotą, którego nie potrafiłam ogarnąć.
-Eee...czy ty jesteś w ciąży?-zapytałam, patrząc jak podnosił się z materaca.
-Nie, ale wydaje mi się, że to nie ja, powinienem się martwić o takie niespodzianki.-mruknął, stojąc przy drzwiach-A zresztą, nieważne. Przyniosłem coś dla ciebie, więc poczekaj chwilkę i zaraz wrócę.
-Co znowu...-moja wypowiedź, została przerwana głośnym trzaśnięciem drzwi, przez które wydostał się ten psychopata. Nigdy nie uważałam go za normalnego, ale oznajmiając mi, o tym, iż ma dla mnie niespodziankę, jeszcze bardziej się pogrążył. Ten człowiek, mógł przynieść dosłownie wszystko, od pary tych swoich dziwacznych skarpetek, po bombę atomową. Dlatego, gdy wkroczył do mojego pokoju, z szatańskim uśmiechem i pudłem w ręce, miałam ochotę wkomponować się, we własne łóżko.
-Co tam masz? Brad do cholery, co ty tu przytargałeś!?
-Nic takiego, tylko...mój kolega nie miał co z tym zrobić to...-postawił na moich kolanach pudło, w którym leżała kulka białego futra, mająca parę niebieskich oczu, wpatrzonych we mnie ze smutkiem. Zwierzątko otworzyło pyszczek i wystawiając różowy język, zaczęło ziewać, dmuchając na mnie powietrzem o niezbyt miłym zapachu.
-To postanowiłeś, przytargać to do mnie?
-Przecież zawsze mówiłaś, że lubisz zwierzęta, to pomyślałem...
-No właśnie nie pomyślałeś. Przyniosłeś do mnie coś, na co mój brat i dwójka jego dzieci, są uczuleni. Brawo.-posłałam mu pełne ironii spojrzenie, po którym tylko się uśmiechnął.
-Chesterowi nic nie będzie, a ona mogła wylądować w schronisku.- wiedziałam, że starał się wywołać we mnie współczucie, którym obdarzałam tylko zwierzęta, ale i tak się poddałam, wyciągając szczeniaka z kartonu. Trzęsąc się, suczka, zaczęła lizać mnie po rękach, zostawiając na nich, mokre ślady. Popatrzyłam na nią i doskonale wiedząc, że nie pozwolę jej oddać, westchnęłam.
-Dobra, może tu zostać.
-Wiedziałem, że nie jesteś aż tak zepsuta!-uradowany niczym dziecko brązowowłosy, zaczął skakać po pokoju-Jak ją nazwiesz?
-Lana.-uśmiechnęłam się, dokładniej oglądając, drepczące w tej chwili po łóżku zwierze, będące prawdopodobnie rasy Akita Inu. Potykało się o własne łapy i fałdy kołdry, na której zaczęło się mścić.-No, będzie wesoło.-mruknęłam, zamykając na chwilę oczy.
_______________________________________________________________________________

Przepraszam. Ten rozdział jest pełen błędów, kiepski i ogólnie... nevermind. Nie ja wymyślałam imię dla psiaka, od razu mówię :D A co do Brada, to chciałabym powiedzieć, że oni tak zawsze. Ona jest wredna dla wszystkich, ale z Bradem, tylko się sprzecza...jezz jaka ja jestem nieogarnięta D:
No ale...chciałabym tylko prosić, o komentarze. Wyraźcie swoją opinię, jeżeli przeczytacie. Jeżeli nie dokończycie, bo nie dacie rady, to też o tym napiszcie. ;)

wtorek, 30 października 2012

Rozdział 3



-Kurwa mać...- jęknęłam siadając na jedynym wolnym krześle postawionym przy barze. Wokoło mnie było pełno ludzi, którzy zgniatali moje pokiereszowane ciało i próbowali dobić płuca doszczętnie zadymiając to pomieszczenie. Na dodatek muzyka puszczana w tym miejscu raniła moje delikatne uszy, które prawdopodobnie były jedyną częścią ciała, jaka została w stanie nienaruszonym po dzisiejszej walce. Z nosa, ust i przecięcia na brzuchu sączyła mi się krew, miałam podbite oko, a w głowie zaczynało mi szumieć, przez co ledwo kontaktowałam. Skręcona kostka i złamany nadgarstek też robiły swoje, dokładając mi kolejnych fal bólu.
-Siedź spokojnie, zaraz zadzwonię po taksówkę to cię odwiezie do domu- głos dziewczyny stojącej obok ledwo do mnie docierał.
-Żadnej taksówki, w domu mnie zabiją.- jęknęłam opierając głowę o brudny i klejący blat. Jedyne, o czym w tej chwili byłam w stanie myśleć to to, jak bardzo będę miała przejebane po powrocie do domu. Chester razem z żoną i bachorkami pojechali na wakacje, uprzednio wymuszając na mnie obietnice dołączenia do nich w po dwóch dniach, nie pakowania się w tym czasie w kłopoty, nie picia i nie kłócenia się z Mikiem, który został w domu i który miał im o wszystkim donosić co, jak dobrze wiedziałam będzie robił, z racji tego, iż nienawidzi mnie, prawie tak samo mocno jak ja jego. Bo może i ma cudowny głos i jest przystojny, ale przy tym potrafi być tak tępy i wkurwiający, że czasem to aż mi go szkoda.
-No to jak nie do domu, to do szpitala.- denerwująca mnie już powoli dziewczyna, wzięła mnie pod ramię i zaczęła wyciągać z zatłoczonego klubu. Każdy kolejny krok wydawał się coraz cięższy do wykonania, gdyż noga zaczynała boleć z minuty na minutę jeszcze bardziej. Dodatkowo nie pomagał fakt, że dookoła było mnóstwo ludzi, którzy przepychali się i nie zwracali uwagi na nic, co działo się dookoła nich, a ja zaczynałam coraz słabiej kontaktować. Obraz przed oczami rozmywał się, okropna muzyka przycichała, moje ręce i nogi stały się bezwładne...

-Alyssa wstawaj.- męski lecz niewyraźny głos dotarł do mnie, odbijając się echem w mojej obolałej głowie. Byłam w stanie słyszeć bicie własnego serca, krzywiąc się przy tym, ponieważ nawet to nie było w tej chwili przyjemnym dźwiękiem. Prawie nie czułam lewej ręki, ani prawej nogi, za to brzuch nadrabiał za obie te części ciała, kując i piekąc naraz.
Nieznacznie poruszyłam powiekami, starając się je podnieść. Niestety wdawały się ciężkie niczym z ołowiu, przez co uchylenie ich zajęło mi sporo czasu i zdecydowanie uszczupliło moje mierne zapasy energii.
-Co jest?- wychrypiałam widząc przed sobą rozmazaną twarz Mike'a, którą od mojej dzieliła niewielka odległość - Wyjaśnisz mi co się stało, bo nie pamiętam, żebym szła w stronę domu.
-To ty byłaś w stanie wtedy iść?- zapytał drwiącym tonem siadając bokiem na łóżku- Bo jak wezwali mnie do szpitala to nie wyglądałaś mi na osobę, która może zrobić cokolwiek oprócz jęczenia z bólu.
-Jakiego szpitala?
-Normalnego. Jakaś dziewczyna cię tam przywlokła, rzuciła pielęgniarce w ramiona i spieprzyła, mówiąc że ma znaleźć w twojej komórce numer do mnie i zadzwonić. Wystraszona babka tak zrobiła, dzięki czemu o trzeciej w nocy byłem zmuszony zwlec się z łóżka i przejechać pół miasta tylko po to, by odebrać cię od ludzi, którzy wsadzili twoją nogę i rękę w gips, zaszyli dziurę na brzuchu i wpakowali w ciebie masakryczne ilości środków przeciwbólowych. Jak widać te specyfiki nie działają wiecznie, bo nie wyglądasz jakby cię nic nie bolało.
Wypowiedź Shinody przez długi czas krążyła w mojej głowie, z chwili na chwile coraz bardziej uświadamiając mi w jakie gówno się wpakowałam. Jeszcze nigdy nie trzeba było mnie zanosić do szpitala, więc to, że tym razem tam trafiłam, świadczyło o mojej totalnej głupocie, do której potrafiłam się teraz przyznać. No bo kto normalny i przede wszystkim inteligentny, godzi się na walkę z dziewczyną dwa razy większą i szerszą od siebie? Tylko ja tak potrafię.
-Chester mnie zje...- mruknęłam gdy tylko przypomniałam sobie twarz tego łysego idioty, z którym mieszkałam. Wyrzuciłam go na tą zasraną wieś, obiecując, że nic nie odwalę, a jak zawsze musiałam wszystko spierdolić. Zazwyczaj nie obchodziło mnie to, że łamałam dane obietnice, ale w tym wypadku akurat chciałam przynajmniej w jakimś stopniu dotrzymać danego słowa. Doskonale wiedziałam, że pójdę się bić, że się napiję, ale nie wiedziałam, że skończy się to tak jak teraz.
-Nareszcie powiedziałaś coś mądrego.- słowa brązowowłosego przerwały moje rozmyślania
-Jak zareagował?- zapytałam obojętnym tonem, czując jak utracona na chwilę osobowość, zaczyna wracać.
-Nie wie. Nie dzwoniłem do niego, on też nie dzwonił więc nie miał jak się dowiedzieć, o tym że znowu zawaliłaś.
-Odpierdol się.- próbowałam się podnieść, lecz rana na brzuchu mi to uniemożliwiła- Tak naprawdę to to nie są twoje sprawy, bo nie należysz do rodziny. Może i Chester traktuje cię jak brata, ale dla mnie zdecydowanie nim nie jesteś, więc nie liczy się dla mnie to co sądzisz o mnie i o moim zachowaniu.
-Doskonale wiesz co sądzę o twoim zachowaniu, przecież my te nasze miłe rozmowy prowadzimy od dawna, a ja jakoś przy zwracaniu się do ciebie, wyłączam hamulce.- na koniec wypowiedzi obdarzył mnie jednym ze sztuczniejszych uśmiechów, jakie w ogóle da się wytworzyć.
Posłałam mu podobne skrzywienie warg, po czym odwróciłam się w stronę szafki nocnej. Stała tam tacka ze...śniadaniem?
-Skąd to się tutaj wzięło? Ty to zrobiłeś?- popatrzyłam zdziwiona, próbując odszukać jakąś podobną sytuację w moim życiu. Zdarzyło się ich kilka, ale zwykle to Chester przynosił mi śniadanie, bo tylko on nie miał w dupie tego czy zdechnę, czy jednak zapas jadu, który mam w sobie utrzyma mnie przy życiu.
-Nie, skrzaty domowe to tu przytargały.- Mike uderzył się dłonią w czoło i wstał po to by po chwili postawić obok mnie tacę, na której leżało, kilka najzwyklejszych tostów i kubek herbaty. Mój ukochany specyfik nie parował, więc spokojnie mogłam stwierdzić, że to co on mi tu serwuje, już chwilkę stoi w moim pokoju.
-Nie wiem czy wiesz, ale do zjedzenia czegokolwiek i nie udławienia się przy tym, trzeba znajdować się w pozycji pionowej. Jak widać do takowej mi daleko.- uśmiechnęłam się złośliwie. Humor zdecydowanie mi się polepszał.
-I że niby ja mam ci w tym pomóc?-skrzywił się dość mocno
-Uwierz, że jakbym potrafiła sama usiąść to bym to nie prosiłabym cię o pomoc. W przeciwieństwie do większości dziewczyn, nie chciałabym, żebyś gdziekolwiek mnie dotykał.
-Powiedziałaś, że gdybyś nie musiała to byś mnie nie prosiła... Tyle, że ja nie usłyszałem od ciebie słowa proszę.- zamrugał kilkakrotnie, wpatrując się we mnie
-I nie usłyszysz, więc nawet nie radzę ci robić sobie nadziei- mruknęłam próbując się podnieść. Jednak jedyne co z tego miałam to coraz bardziej boląca rana na brzuchu, powoli uniemożliwiająca mi, poruszanie się. W pewnym momencie zauważyłam jak mężczyzna pochyla się w moją stronę. Oplótł mnie w pasie rękoma i jednym ruchem podniósł mnie od pozycji siedzącej.
-Nie musisz dziękować, nie ma za co.- odsunął się, zasiadając na krześle postawionym obok łóżka.
-Nawet nie zamierzałam- odwróciłam się w stronę tacy, nieudolnie sięgając po pierwszego z brzegu tosta. Przypieczona kanapka kilka razy wyleciała mi z trzęsącej się dłoni, ale w końcu trafiła do miejsca, do którego miała trafić.
-Powiedz mi jak ty chcesz tam do nich jutro lecieć, jak ty nawet kanapki zjeść nie potrafisz?
-Normalnie, nie zamierzam nigdzie lecieć.- wzruszyłam ramionami, nie zwracając uwagi na ból, jaki sprawiła mi ta czynność. 
-Ale przed ich wyjazdem powiedziałaś że...
-Shinoda powiedz mi dlaczego ty i mój brat jesteście tak naiwni? To u was wrodzone?- przerwałam mu, po raz pierwszy od kilku minut zawieszając spojrzenie na jego twarzy- Jesteście jak małe dzieci, które uwierzą w każdą bajkę opowiedzianą przez dorosłego. Ja od początku nie zamierzałam nigdzie lecieć, a to, że wy daliście się nabrać na to co mówiłam, to już nie moja wina. Swoją drogą wmawiając wam te kłamstwa, zastanawiałam się jak osoby mające w sobie tak duże pokłady idiotyzmu, zdolne są do stąpania po tej Ziemi. Przecież wy powinniście już dawno wyginąć.- po tym stwierdzeniu Shinoda wyniósł się z mojego pokoju, na odchodne trzaskając drzwiami, które o mało co nie wyleciały z zawiasów. Popatrzyłam na drewniany przedmiot, na którym brązowowłosy starał się rozładować energię i, po raz kolejny dzisiejszego dnia, z bólem wzruszyłam ramionami, powracając do jedzenia tostów. Niestety, tę czynność ponownie mi przerwano, lecz tym razem musiałam odstawić posiłek, dzięki mojemu telefonowi, który, leżąc na szafce nocnej, brzęczał i wibrował, oznajmiając mi iż przyszła do mnie wiadomość. Zrezygnowana wychyliłam się nieznacznie i, starając się nie doprowadzić do spotkania mojego ciała z podłogą, sięgnęłam po świecącą komórkę, na ekranie której widniała żółta koperta. Odblokowałam klawiaturę i już chwilę później mogłam się zapoznać z treścią nadesłanego SMS-a. Nie była ona miła, bogata w szczegóły, czy pocieszająca, ale w sumie tego mogłam się spodziewać, po tym, jak opuściłam zaplecze baru bez jakiegokolwiek pożegnania. 
Otóż zostałam "uprzejmie" poproszona, o stawienie się dzisiejszego wieczoru w barze, po to, by odebrać pieniądze za wygraną walkę, która, tak nawiasem mówiąc, prawdopodobnie była moją ostatnią. Jeszcze nigdy nie czułam się tak źle, a na dodatek w całym swoim życiu nie rzucałam w nikogo krzesłem, więc to, że zrobiłam to poprzedniego wieczoru, było delikatnym sygnałem do tego, by przerwać całe to przedstawienie.
Westchnęłam głośno patrząc na zegarek wyświetlający się na ekranie komórki. Informował mnie on iż była godzina 15, co oznaczało niewiele czasu na to, aby zebrać się i zdążyć do klubu, zanim, jak co wieczór, pojawi się tam masa ludzi. Zaciskając zęby, by nie krzyczeć z bólu, zaczęłam powoli zsuwać się z łóżka, którego tak na prawdę nie powinnam opuszczać, ze względu na stan zdrowotny w jakim się znajdowałam. Niestety, gdy już postawiłam stopę na miękkim dywanie pokrywającym moją podłogę, nie było odwrotu. Łapiąc się wszystkiego, włącznie ze ścianami, zaczęłam przemieszczać się w stronę łazienki, która, dzięki bogu, znajdowała się tylko kilka metrów dalej, więc, gdy do niej dotarłam, miałam jeszcze na tyle sił, by uwiesić się na brązowym blacie przed lustrem, ukazującym to, jak okropnie wyglądałam.
Moje czerwone włosy przypominały teraz gniazdo ptaka cierpiącego na ADHD, miałam rozwalony łuk brwiowy i dolną wargę, która malowniczo przyozdobiona była zaschniętą krwią. Na dodatek makijaż, pozostawiony na mojej twarzy, rozmazał się, przez co wyglądałam niczym panda na haju.
-Noo, nieźle zabalowałam.- mruknęłam, sięgając dłonią po chusteczki nasączone detergentami, zazwyczaj pomagającymi mi zmyć tapetę z twarzy. Zużyłam ich kilka, dokładnie wycierając czerwoną ciecz, znajdującą się nie tylko na moich ustach, aż w końcu mogłam powiedzieć, że doprowadziłam się do stanu, w którym można było na mnie patrzeć w ciemności i nie tracić wzroku. 
Przy pomocy grzebienia poradziłam sobie z czerwonym sianem, wyrastającym ze skóry pokrywającej moją czaszkę. Teraz pozostawało mi tylko włożyć na siebie coś, czego nikt nie określiłby mianem piżamy i mogłam wychodzić, by po raz ostatni przekroczyć próg mojego miejsca pracy, którą miałam zamiar porzucić. 

***

-Jak ja dawno tu nie byłem. Nic się ta melina nie zmieniła.- słowa stojącego za mną Mike'a ledwo dotarły do moich uszu, które zajęte były odbieraniem fatalnej i zdecydowanie zbyt głośnej muzyki, puszczanej w klubie Hunter, w którym teraz byliśmy. Główne pomieszczenie wypełnione było duszącym dymem papierosowym, produkowanym przez kilkunastu, już lekko nietrzeźwych, mężczyzn. Większość z nich zajmowała miejsca przy barze, po to, by nie musieć zbyt długo czekać na nowe porcje alkoholu. No, a poza tym, przecież barman zawsze wysłucha.- pomyślałam z ironią, przypominając sobie chwile, w których to ja spowiadałam się, podającemu trunki mężczyźnie. 

-To ty tu kiedykolwiek w ogóle byłeś? Myślałam, że święty Mike nigdy w życiu, nawet nie pomyślałby, o wycieczce do miejsca, w którym zapięta pod szyję koszula nie jest obowiązkowa.- sarknęłam, przypominając sobie słowa Shinody, wypowiedziane przez niego na wejściu.
-Byłem tu, razem z Chesterem. Zbieraliśmy cię z baru, z którego zrobiłaś sobie łóżko. Oczywiście możesz tego nie pamiętać, wręcz dziwne byłoby to, gdybyś przypominała sobie sytuacje, podczas których nie wiedziałaśl jak się nazywasz.- uśmiechnął się wrednie, idąc w głąb pubu. Wyminął kilku osobników klasy niskiej i usiadł na wolnym stołku, odprawiając barmana machnięciem dłoni. 
Ja zaś, przez następne kilka minut, starałam się dotrzeć na zaplecze, gdzie czekał na mnie szef klubu, który na mój widok prawie w ogóle nie zareagował. Jedynie machnął ręką, bym usiadła na fotelu i ponownie wrócił do czytania, jednego z wielu, świstków leżących przed nim, na czarnym biurku. Podeszłam bliżej, lecz nie usiadłam, doskonale wiedząc ile czasu potem zajmie mi wstawanie.
-Usiądź, proszę.
-Nie. Nie mogę, bo potem ciężko będzie z tym, żeby mnie podnieść z tego fotela.- nareszcie zwróciłam na siebie uwagę, łysego mężczyzny w garniturze, którego imię było mi nieznane. Popatrzył na mnie, nawet nie starając się ukryć wrogości, którą zaczęłam mu się odpłacać, pokazując tym, że się go nie boję. 
-Twoja wypłata.- wyciągnął w moją stronę dłoń, z wypchaną, szarą kopertą- Dwa tysiące.
-Co kurwa!?- krzyknęłam oburzona, prawie czując prędkość, z jaką wściekłość rozprzestrzeniała się po moim ciele.- Jakie dwa tysiące, umawialiśmy się na trzy i pół! 
-Tak, ale walka była niezgodna z zasadami.
-To tu są kurwa jakieś zasady!?- sarknęłam odbierając kopertę- To nie gala boksu, tylko zaplecze klubu, na którym ludzie napieprzają się za kasę. Ja jestem jedną z nich i odkąd pamiętam, jedyną zasadą wpajaną nam wszystkim było to, że mamy wygrać. 
-Wiem, ale macie wygrać bez, używania przedmiotów martwych. A ty rzuciłaś w swoją przeciwniczkę krzesłem. To jest przedmiot martwy.- uśmiechnął się sztucznie, a ja wzięłam głęboki oddech i zaciskając zęby, zaczęłam iść, w kierunku wyjścia.
-A i jeszcze jedno. Odchodzę.- powiedziałam, zamykając za sobą drzwi, których nie planowałam ponownie otwierać. Z uśmiechem satysfakcji na ustach, ruszyłam do miejsca, w którym zostawiłam Shinodę. Nadal tam siedział, a widząc mnie, zerwał się z miejsca, prawdopodobnie paląc się do wyjścia.-Nigdzie jeszcze nie idziemy, więc radzę ci ponownie usiąść.- mruknęłam, siadając na krzesło, stojące obok miejsca zajmowanego przez brązowowłosego.
-Wisky raz dwa.- powiedziałam opierając się o blat, pokryty substancjami, których powchodzenia nie znałam i nie chciałam poznać. 
-Ja nie piję.- sprzeciw Shinody sprawił, że zaczęłam się śmiać, przez co wszyscy ci popaprańcy dookoła, zaczęli gapić się na mnie jak na ufo. 
-Ty, nie pijesz? A przepraszam cię bardzo, co robiłeś przez ostatnie kilka miesięcy? Bo mi się wydaje, że starałeś się pilnować tego, żeby przypadkiem, nie wytrzeźwieć.- sięgnęłam po kieliszek, którego zawartość wypiłam, jednym łykiem. Brązowa, gorzka ciecz, rozpaliła mój przełyk i żołądek, powodując pojawienie się wypieków, na policzkach.
-Jak...
-Normalnie. Mam oczy, uszy i w przeciwieństwie do ciebie mózg, więc widząc, że wódka z barku znika, czując od ciebie smród alkoholu i słuchając zamartwiającego się Chestera, potrafiłam wyciągnąć odpowiednie wnioski. A poza tym, kilka razy zdarzyło ci się zapomnieć zamknąć drzwi od swojego pokoju.- podsunęłam ręką kieliszek w jego stronę, uważając na to by nie wylać ani kropli. 
-Zrozum mi się wtedy wszystko zawaliło, ja...
-Uwierz, nie obchodzi mnie to.- przerwałam mu, zamawiając kolejną porcję alkoholu, która tego wieczoru, nie była naszą ostatnią. 
Co chwile barman wypełniał nasze kieliszki, a my posłusznie je opróżnialiśmy, z każdym z nich, zaczynając się otwierać coraz bardziej. Po którymś tam z kolei, rozmawialiśmy ze sobą, już w miarę normalnie, co w naszym przypadku, nigdy się jeszcze nie zdarzyło. 
-Chyba powinniśmy już wracać.-mruknęłam niewyraźnie, po długim czasie odczytywania godziny, z zegarka w telefonie. 
-Zostańmy jeszcze.- Shinoda wychylił kolejny kieliszek. Był zdecydowanie piany i średnio wiedział co się dzieje, przez co tym razem to ja musiałam wyprowadzać go z zatłoczonego pubu. Na taksówkę czekaliśmy kilkanaście minut, marznąc i trzęsąc się. Ludzie dookoła nas, przewracali się, wymiotowali i śpiewali, co tylko utwierdzało mnie w przekonaniu iż wcale nie jesteśmy aż tak piani. My przy nich byliśmy delikatnie nietrzeźwi. 
-Shinoda, taksówka przyjechała.- szturchnęłam mężczyznę, widząc żółty pojazd, nadjeżdżający w naszym kierunku. Pomachałam kierowcy, który widząc w jakim jesteśmy stanie, wysiadł i pomógł nam dostać się do środka pojazdu, w którym brązowooki rozłożył się jak król. Przez całą podróż śpiewał pod nosem własne piosenki, czym doprowadzał mnie do szału, bo o ile studyjne wykonania były piękne, o tyle to co wydawał z siebie teraz było pijackim buczeniem, którego nie dało się słuchać. Nie przerwał go nawet wtedy, gdy byliśmy już w domu.-Do kurwy nędzy proszę cię przestań! Próbuję ci pomóc.- potrząsnęłam nim, mocno, po czym widząc, iż się uspokoił, ponownie przystąpiłam do rozpinania jego kurtki, ponieważ sam nie był w stanie tego zrobić. Mi też szumiało w głowie i średnio ogarniałam to co się działo dookoła, ale jednak byłam w lepszym stanie niż on. 
-Dlaczego ty mnie rozbierasz?
-Ja cię nie rozbieram, ja ci tylko zdejmuję kurtkę.-mruknęłam, szamocząc się z zamkiem, który jak na złość nie chciał się rozpiąć. 
-Nie, ty mnie rozbierasz. Lecisz na mnie.- przesunął się w moją stronę, przypierając mnie do poręczy schodów. Oparł się o moje ręce, zabierając mi jakąkolwiek możliwość obrony. 
-Puść mnie, jesteś pijany...
-Ty też.- powiedział i bez żadnego wytłumaczenia zaczął mnie całować. Jego ciepłe usta przywarły do moich, a ręce, powędrowały na moje plecy i głowę. Smakował alkoholem, lecz pachniał zupełnie inaczej, Przyjemnie. I właśnie to sprawiło, że przestałam się mu opierać, a zaczęłam oddawać pocałunki, zatracając się w nich. Nie obchodziło mnie w tej chwili nic więcej.
_______________________________________________________________________

Jest i rozdział trzeci. Gorszy od dwóch poprzednich i to zdecydowanie. No ale tak to jest jak się ma pomysł w głowie, ale się nie wie jak go opisać. 
Przepraszam za wszystkie błędy i wgl. postaram się, żebyście następny mogły nazwać lepiej niż ten. Dziękuję za komentarze do poprzedniego rozdziału, cieszyłam się jakbym na haju była, więc i tym razem baaaardzo proszę o wyrażenie swojej opinii, za którą nie zamierzam nikogo zabijać. Krytykujcie, zjedźcie to, pochwalcie- napiszcie co chcecie. Dziękuję i przepraszam. 

poniedziałek, 22 października 2012

Rozdział 2


-Że co!? Was chyba wszystkich posrało, ja nigdzie nie jadę!- moje głośne krzyki protestu słychać było w całym domu. Siedziałam w salonie razem zresztą cudownej familii, z którą przyszło mi mieszkać i aktualnie miałam ochotę rozpieprzyć fotel, na którym ulokowałam swoje ciało. Jedynym pozytywem było to, że Shinoda odpuścił sobie uczestniczenie w „rodzinnym spotkaniu”, bo wtedy to prawdopodobnie ja bym się tutaj nie pojawiła.
-Alyssa zrozum, wszyscy potrzebujemy odpoczynku, tam jest naprawdę...
-Gówno mnie obchodzi jak tam jest, bo nie zamierzam tam jechać. Chcecie wakacji, jesteście zmęczeni? To jedźcie, ja wcale nie potrzebuję odpoczynku, a już szczególnie nie chciałabym próbować relaksować się z wami, bo dostałabym jeszcze gorszej nerwicy.- przerywanie mojemu kochanemu braciszkowi powoli stawało się moim nowym hobby. Ale co miałam poradzić na to, że nie potrafiłam słuchać tych głupot, które zazwyczaj pieprzył? Mój mózg działał samodzielnie, broniąc się rozpaczliwie przed dawką bzdur, które mogłyby mu zaszkodzić.
-Ale ja chciałbym żebyś pojechała z nami.- spokojny głos łysego mężczyzny siedzącego przede mną, zdecydowanie nie pasował do całej tej sytuacji- Głównie dlatego odwołałem trasę, bo myślałem że zgodzisz się pojechać z nami.
-Chazz proszę cię nie próbuj brać mnie na litość, mówiąc mi o tej trasie, której jak oboje wiemy jeszcze nie odwołałeś.- powiedziałam, uśmiechając się wrednie. Dzisiaj rano sprawdzałam stronę internetową zespołu, robiąc to z przyzwyczajenia, bo pomimo tego iż mogłam wielu rzeczy dowiadywać się osobiście, to wolałam tego nie robić. Kochałam muzykę jaką tworzyli mój brat i jego kumple, ale nie zamierzałam im tego pokazywać.
-A ty skąd niby o tym wiesz?- Talinda siedząca na fotelu obok, wychyliła się w moją stronę podczas zadawania tego pytania. Nigdy nie lubiłam tej kobiety i ona doskonale o tym wiedziała, darząc mnie podobnym uczuciem.
-Bo gdyby wypłynęły jakiekolwiek informacje o zmianie trasy koncertowej, to uwierz mi, że chwile później zostałabym zbombardowana telefonami od większości moich znajomych, chcących dowiedzieć się co się stało i czy to aby na pewno prawda.- syknęłam, mierząc nadmiernie opaloną kobietę spojrzeniem, które gdyby mogło, to obróciłoby ją w proch.
-Powiedz mi jak to jest możliwe, że większość osób z którymi się zadajesz słucha mojego zespołu, a ty nie znasz ani jednej piosenki?
-Och, znam jedną.- ponownie zwróciłam się w stronę wpatrzonego we mnie ze zdziwieniem braciszka- Jakiś czas temu właściciele radia próbowali mnie zabić dzienną częstotliwością puszczania „Numb”, więc teraz znam tekst tej piosenki na pamięć i prawdopodobnie potrafiłabym ją zaśpiewać w środku nocy, mając przy tym o wiele przyjemniejszy głos niż ty.
-Nikt nie potrafi zaśpiewać tego lepiej niż ja, ale ten temat może lepiej zostawmy, bo zawołałem cię tutaj nie po to by dyskutować o moim anielskim głosie, a po to by ustalić kiedy i na jak długo jedziemy na wakacje.
-MY nie jedziemy na żadne wakacje.- powiedziałam kładąc znaczący nacisk na pierwsze słowo mojej wypowiedzi- Jak chcesz to bierz swoją rodzinkę i jedź, ja zostanę w domu. Zaopiekuję się nim, będę podlewała roślinki...
-Ale ty też jesteś moją rodziną.
-Ale ja nie chcę jechać. Dla mnie odpoczynkiem będzie to jak mi wszyscy dacie spokój i przestaniecie wtrącać się w moje sprawy!
-Damy ci spokój jak obiecasz, że już nigdy nie wrócisz do domu w takim stanie, w jakim przywlokłaś się tu kilka dni temu.- w tej chwili Chester miał tak zarozumiałą i zadowoloną z siebie minę, że miałam ochotę mu przywalić, a na tym znałam się jak nikt w tym domu. W końcu na tym polegała moja praca, o którą wszyscy się tak czepiali. Chociaż ja nie widziałam w niej nic złego. Chester i jego kumple zarabiali na darciu ryja i graniu na instrumentach, Talinda siedziała na dupie i żerowała na kasie mojego brata, a ja około dwóch razy w tygodniu chodziłam do baru położonego kilka przecznic dalej, po to by na jego zapleczu okładać inne dziewczyny pięściami. Za każdą wygraną walkę dostawałam około trzech tysięcy, a że jak do tej pory przegrałam tylko cztery razy, to zdecydowanie nie można było nazwać mnie biedną.
-Czego wy nie rozumiecie w moich słowach „odpierdolcie się”? Czy to jest jakiś niejasny lub zbyt skomplikowany komunikat, czy jak?
-Nie ma w tym nic skomplikowanego, ale pozwól że ci przypomnę o tym jak ty kiedyś ignorowałaś moje prośby o zostawienie mnie w spokoju i pomimo moich protestów robiłaś ze swojego pokoju jebany szpital, opatrując mnie tam jak jakiegoś żołnierza.- jego słowa zdecydowanie do mnie dotarły, wgniatając mnie jeszcze bardziej w fotel, w który próbowałam się wkomponować- Więc pozwól, że ja też będę miał w dupie to jak po raz kolejny, pijana w sztok zaczniesz wykrzykiwać takie prośby!- w tej chwili wściekły Chester podniósł się i wymaszerował z pokoju, mówiąc nam tylko o tym, że mamy go nie szukać. Ja oczywiście nie zastosowałam się do tego rozkazu i kilka minut później, dreptałam za coraz bardziej oddalającą się sylwetą mężczyzny, który prawie biegł. Ja jednak nie zamierzałam zmuszać się do czegoś takiego, przez co to, że usiadł na przydrożnej ławce zauważyłam dopiero wtedy, kiedy uświadomiłam, że już go przed sobą nie widzę. Odszukałam go wzrokiem, po czym ruszyłam w stronę rozpadających się kawałków drewna, na których postanowił spocząć.
-Powiedziałem, że nikt ma mnie nie szukać.- jego przytłumiony przez ręce na których opierał głowę głos przeciął ciszę, która powoli zaczynała stawać się wręcz namacalna.
-A ja cię nie posłuchałam.
-Jak zawsze.
-Nie przesadzaj, czasem zdarzy mi się nie usnąć podczas tych twoich monologów.- szturchnęłam go w ramię, uśmiechając się krzywo.
-Dzięki, naprawdę nie wiem po kim ty jesteś taka milutka- mruknął nadal trwając w tej swojej dziwnej pozycji.
-Po mamusi- to że pierdolnęłam największą gafę z możliwych dotarło do mnie dopiero w momencie, w którym wzrok Chestera spotkał się z moim.-Ja...
-Nic się nie stało, w sumie to masz trochę racji, aniołkiem to ona nie była- wymuszony uśmiech zagościł na jego twarzy.
-Taaa...- moją głowę zalała fala wspomnień, w których główną rolę odgrywała wcześniej wspomniana kobieta. Nie była dobra. Wręcz przeciwnie potrafiła zamienić dzieciństwo moje i Chestera w piekło, zamykając nas w naszych pokojach i krzycząc na nas nawet za rzeczy, które były jej winą. Oczywiście przed ludźmi starała się stwarzać pozory kochanej mamusi, która troszczy się o swoją rodzinę jak tylko potrafi najlepiej, ale w środku była po prostu psychicznie chorą kobietą, która nigdy nie powinna mieć dzieci. Ale wtedy nie byłoby nas.
-Pojedź z nami, proszę cię.- jego błagalny i przepełniony tandetnym wręcz smutkiem głos przerwał moje rozmyślania- Ja wiem, że nie lubisz Talindy ale...
-Nie lubię?- przerwałam mu, gwałtownie odwracając się w jego stronę- Proszę cię, powiedzieć, że ja jej nie lubię to tak jakby stwierdzić że Shinoda jest przystojny, a to jest cholernym niedomówieniem.
-Eee...wydawało mi się, że on jest kolejną osobą, której ty wybitnie nie trawisz.- jego zdziwiony głos sprawił, że miałam ochotę parsknąć śmiechem.
-No i dobrze ci się wydawało. Ale to że go nie trawię wcale nie przeszkadza mi w obiektywnej ocenie jego wyglądu.- wzruszyłam ramionami- A wracając do tematu tego wyjazdu, to zrozum, że ja po prostu nie chcę tam jechać, to nie będzie dla mnie odpoczynek.
-Będzie, proszę cię zgódź się. Ja nie będę ci kazał tam z nami siedzieć, będziesz mogła zamknąć się w pokoju, będziesz robiła to na co będziesz miała ochotę.- wychylił się do przodu, patrząc mi uważnie w oczy.
-Dobrze, pojadę-powiedziałam nieobecnym tonem, wyciągając przed siebie ręce w obronnym geście.- Oszczędź sobie to przytulanie, serio.- Zerwałam się na nogi i ruszyłam w stronę domu, zastanawiając się nad planem, który zaczynał kiełkować w mojej głowie. Zdecydowanie nie przypadnie on do gustu mojemu bratu, no ale kogo to obchodzi...

___________________________________________________________

No i jest rozdział nr 2. Szału nie ma, dupy nie urywa, staniki nie latają, ale jest. Przepraszam za to wyobrażenie mamy Benningtona, ale tak mnie jakoś naszło. Liczę na komentarze, bo byłoby miło jakbyście się pofatygowali o napisanie zwykłego "zjebane". Przynajmniej bym to wiedziała. :) 

sobota, 20 października 2012

Rozdział 1


Po raz kolejny w swoim życiu obudziłam się z potwornym kacem, który sprawiał, że w mojej głowie dudniło, a każdy, nawet najcichszy dźwięk odbijał się od jej ścianek echem. W ustach czułam Saharę, a całe moje ciało wręcz płonęło. Zdecydowanie nie był to przyjemny poranek.
Z bólem przewróciłam się na plecy, trafiając nimi na zimną stronę materaca. Poczułam jak gruba warstwa kołdry zaczyna zsuwać się z mojego ciała, więc powoli podniosłam powieki, chcąc zobaczyć dlaczego tak się dzieje. Światło dzienne oślepiło mnie na chwilę, wywołując przy tym kolejną falę bólu, która zalała moją głowę. Jęknęłam i powolutku zaczęłam odkrywać oczy, które mechanicznie zakryłam dłonią. Od razu zauważyłam mężczyznę siedzącego na krześle postawionym przy moim łóżku. W ramionach trzymał kołdrę, którą ze mnie ściągnął, a jego twarz zwrócona była w moją stronę. Nie wyrażała żadnych emocji.
-Shinoda do kurwy nędzy, co ty robisz w moim pokoju?- wycharczałam, podnosząc się do pozycji siedzącej.
-Siedzę na krześle co pewnie już zdążyłaś zauważyć.- ciepły, lecz wyprany z jakichkolwiek emocji głos rozległ się po całym pokoju. Syknęłam krzywiąc się dosyć mocno.
-I pewnie poprosił cię o to mój kochany, nadopiekuńczy braciszek, który jak sam twierdzi nie ma już do mnie siły?- zapytałam wyciągając obdrapaną i ozdobioną kilkoma kroplami krwi rękę w stronę szafki nocnej na której spoczywały tabletki przeciwbólowe i szklanka wody. Zacisnęłam palce na białych pigułkach, przyciągając je go twarzy. Otworzyłam usta i wrzuciłam je tam, szybko popijając wodą, która przyniosła ulgę zdartemu gardłu.
-Nie dziwię mu się, że ma cię dość. Ja na jego miejscu już dawno bym cię stąd wyrzucił, ale...
-Ale że sam od rozwodu tutaj mieszkasz jako gość, to nie masz do tego żadnego prawa.- dokończyłam za niego, ponownie układając swoją głowę na poduszkach. Zdecydowanie nie zamierzałam ruszać się z łóżka z tak dużym bólem głowy. Było to wręcz niewykonalne.
-Kurwa, nie wiem jak on z tobą wytrzymuje, mnie po kilku minutach trafia szlag.
-Ale nikt nie każe ci tu siedzieć.- powiedziałam siląc się na spokojny ton- Tak właściwie nie wiem po co tu przyszedłeś. Wygłosić kazanie? Wierz mi słyszałam już nie jedno i to od osoby, która w moim życiu zajmuje zdecydowanie ważniejszą pozycję niż ty.
-Skoro Chester jest dla ciebie tak ważny, to dlaczego go nie słuchasz?-ironiczne pytanie wręcz zmusiło mnie do otworzenia oczu, które utkwiłam w moim przeciwniku.
-Bo zachowuje się tak jakbyśmy kręcili film dla nastolatków o stosunkach jakie mają panować między rodzeństwem. Jest gorszy niż Talinda dla tych ich dzieciaków, a ja jakby nie patrzeć pięciu lat nie mam. Mogę robić co chcę, a jemu nic do tego.
-Jest twoim bratem i się o ciebie martwi, kiedy to do ciebie w końcu dotrze!?
-Ale on nie ma o co się martwić, nie leżę w szpitalu na oiomie, ani nie przychodzą do niego gangsterzy po to by zapłacił mój dług, którego nie mam, więc nie widzę tu powodów do zachowywania się jak kwoka. Niech wreszcie zrozumie, że ja nie jestem jego córeczką!- pomimo drapania w gardle zaczęłam krzyczeć, znajdując w tym ujście dla wściekłości, która rozprzestrzeniała się po moim ciele w błyskawicznym tempie.
-Nie ma się o co martwić? A jakby to on prawie codziennie przychodził do domu piany i pobity? Nie martwiłabyś się!? Miałabyś w dupie to, że zatacza się na schodach i jest w stanie potknąć się o własne nogi!? Że nie wspomnę już o fontannie krwi, którą zazwyczaj jesteś przyozdobiona!
-Wyobraź sobie, że były takie czasy, kiedy Chester wracał w gorszym stanie niż ten, który opisałeś. Nie raz trzeba było dzwonić na pogotowie, tylko dlatego, że po raz kolejny był gotowy dać się zabić za działkę!- szturchnęłam Shinode palcem w pierś, nie zastanawiając się nawet jakim cudem wydostałam się z łóżka.- Więc bardzo cię kurwa proszę, żebyś więcej nie zadawał mi takich pytań, bo jak widzisz ja też jestem zdolna do ludzkich odruchów. Ale w moim przypadku nigdy nie trzeba było fatygować się do szpitala. Fontanna krwi!? Niezłe masz pojęcie fontanny, skoro oznacza ona dla ciebie kilka kropel czerwonej cieczy.- odwróciłam się i pomaszerowałam w stronę łóżka, wlokąc za sobą kołdrę, którą zabrałam z rąk Mika. Wdrapałam się na łóżko i odwracając się plecami do mężczyzny siedzącego na krześle, zaczęłam układać się na łóżku, szczelnie przykrywając swoje ciało zdobytym nakryciem. Był to sygnał informujący o zakończeniu rozmowy, lecz Shinoda najwyraźniej nie potrafił go odczytać.
-Alyssa on...
-Uważaj na tyłek jak będziesz stąd wychodził. I nie trzaskaj drzwiami, boli mnie głowa.- burknęłam zamykając oczy.